Wczoraj byłam na spacerze z.... dziećmi. Tak, inaczej nie da się ich nazwać. Ciągle się kłócili. Naprawdę miałam już ich serdecznie dość. Nie wiem dlaczego zgodziłam się dziś z nimi spotkać. Ale obiecuję, że następnym razem 10 razy pomyślę, zanim się zgodzę.
Kiedy szłam wczoraj z moją Mamą do kościoła z racji święta, spotkałam osobę, której tak dawno nie widziałam. Jechała na tym swoim uroczym, różowym rowerze. Zobaczyła nas.
- Dzień dobry! - krzyknęła Mama.
Uśmiechnęła się, a po chwili zeszła z roweru i prowadziła go, zmierzając razem z nami na mszę.
- To co, po mszy zapraszamy na kawę.
- Oj, nie. Ja nie mam czasu, bo jeszcze obiad muszę zrobić.
Zabolało. Pomyśleć, że taka mała igiełka może tak głęboko się wbić. Zawsze to samo. Nigdy nie ma czasu, żeby wpaść nawet na chwilę. Kocham ją naprawdę bardzo mocno, ale babcia tak robić nie powinna.
- Jak zawsze - powiedziała Mama.
Rozmowa toczyła się dalej, ale ja się z niej wyłączyłam. W uszach brzmiały mi słowa "Jak zawsze".
To prawda. Babcia była u nas ostatnio... Nawet nie pamiętam, ale wiem, że była na pewno.
Natomiast co do dziadka, to gdyby nie zdjęcia, to mogłabym przysiąc, że nigdy go u nas nie było.
Z zamyśleń wyrwało mnie pytanie babci:
- Zdałaś, Martusiu?
-Tak, zdałam.
Zaraz się wakacje kończą, a ona mnie pyta, czy zdałam. Powinna o to zapytać dawno temu...
Pod kościołem rozdzieliłyśmy się. Ja i Mama weszłyśmy do środka, a babcia poszła zostawić rower.
Umówiłyśmy się z Mamą, że po mszy jeszcze będziemy babcię temperować, żeby przyszła, więc kiedy się skończyła skierowałyśmy się do stojaka z rowerami. Przeżyłam niemały szok, kiedy zobaczyłam tam też dziadka. Powiedział, że on na kawę nie ma czasu, ale babcia może iść. Powtórzyłyśmy jej te słowa, ale ona
i tak stwierdziła, że nie ma czasu.
Umówiłyśmy się na niedzielę za dwa tygodnie. Ma przyjść z dziadkiem.
To, że dziadek się nie zjawi, wiem na pewno. A ona? To się jeszcze okaże.
Wybawieniem tego dnia jest apel. Już się go nie mogę doczekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz