wtorek, 14 sierpnia 2012

Zabawa w karty

Zabawne, jak adres e-mail może wszystko zepsuć. Co ja gadam? Jakie zabawne? Głupie! Głupie i straszne.
Przez to, jaki mam pseudonim w adresie, wszystko, co tak, powiedzmy, starannie budowałam, posypało się, jak domek z kart. Nie wiem, czy ta nazwa jest zła, czy osoba dziwna.
Ale to boli, nawet bardzo.
Poszłam tam, jednak nie załatwiłam tego, jak chciałam. Stchórzyłam. Jak zwykle. Tchórz, tchórz, tchórz! - to słyszę, kiedy widzę siebie w lustrze.

Nie byłam dziś na apelu. Żałuję, naprawdę bardzo żałuję. To już przedostatni. Pójdę jutro.
Pogoda jest tak dupna, że nawet z domu się nie chce wyjść. Chociaż nie. Lubię, kiedy jest taka pogoda, wychodzić z psem na spacer, szczególnie jesienią. Zwłaszcza, gdy jest mi źle. Przeważnie jest tak,że kiedy jest deszczowo, mam jakąś deprechę czy coś. Zawsze wtedy idę i rozmyślam nad moim nędznym żywotem i nie tylko. W każdym razie jest to taki czas, kiedy zawsze nachodzi mnie jakaś refleksja. Dzisiaj też mnie odwiedziła, nawet nie jedna.
Ale niedługo ma wyjść słońce i może jakoś wszystko się ułoży. Może mój karciany domek znowu stanie? Tylko oby tym razem stabilniejszy i wytrzymalszy...

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Kiedy chciałabym pobiec za Tobą

Dziękuję za miłe i szczere słowa.
Przychodząc tutaj, wiedziałem, że nastąpi ta chwila.
Wy przeżywacie to raz, a ja odchodząc stąd, mogę się tylko cieszyć, że spotykam takich wspaniałych ludzi i że praca moja ma sens po ludzki żal.
Jeżeli w czymś teraz i przyszłości będę pomocny, to na mnie można liczyć. Powodzenia.

Wspaniały człowiek, prawda? Oczywiście powstawiałam znaki interpunkcyjne, gdzie trzeba, bo sms ten był skalany tylko 3 przecinkami i 1 kropką... 
Nie tyle smutno mi  z powodu odejścia tej osoby, co mnie to po prostu boli. Boli mnie fakt, że przez naprawdę długi czas źle oceniałam tę osobę, boli mnie, że nie miałam odwagi, by zrobić ten krok.
Kiedy wieść o przeprowadzce tej osoby obiła się o kąty mojego domu, wszyscy się cieszyli, a mnie od środka rozdzierał ból. Ogromny ból. Miałam ochotę krzyczeć. Pamiętam, że popłynęły mi dwie łzy, które szybko otarłam, by świat nie dowiedział się, co czuję. Ale cóż, takie jest życie. Raz na walcu, raz pod walcem. 
Bardzo mi zależy, żeby ta osoba mogła tu zostać, jednak nic nie mogę z tym zrobić. Ona za bardzo też nie.
W piosence Prawdziwe powietrze zespołu Loka jest takie zdanie: Skąd obojętność, która każe mi stać, kiedy chciałbym pobiec za tobą? Ze mną jest podobnie, tylko u mnie jest nie obojętność, a niemoc. Nic nie mogę zrobić, chociaż bardzo bym chciała. Ale już ja zrobię coś, żeby ta osoba o mnie nie zapomniała. Już ja się postaram.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Modlitwa

U mnie totalna załamka. Nie wiedziałam, że będzie mi brakować osoby, za którą nigdy nie podejrzewałam, że będę specjalnie tęsknić. Ale okazała się naprawdę równym człowiekiem i bardzo mi przykro, że teraz inni ludzie będą mieli szansę ją poznać. Może to głupie, ale ja myślałam, że ona tu będzie zawsze. Młoda, głupia i naiwna... Ale ja naprawdę nie wyobrażam sobie pewnych rzeczy bez niej. Cóż, niestety już nic nie da się zrobić. Za późno.

Boże, modliłam się do Ciebie codziennie. 
Mogłeś powiedzieć mi "Nie" w inny sposób, nie tak brutalny. Zrozumiałabym. 
Nie musisz mi jej zabierać...
Błagam Cię, cofnij czas i powiedz mi to w inny sposób.
Taki, żebym nie musiała wylać ani jednej łzy.
Błagam Cię.

Marcin Różycki nie żyje, wiecie? Zawsze kochałam jego głos i piosenki, szczególnie te związane z Bogiem. Jako że podobno nie był wierzący, zawsze mnie intrygowało, że śpiewa takie piosenki, że takie pisze.
Marcin Różycki od lat zmagał się z chorobą nowotworową i niestety 11.08.2012r. przegrał tę walkę.
Ale w pamięci fanów będzie trwał wiecznie.
Dla osób, które go nie znają, postaram się przybliżyć jego sylwetkę.




Urodzony w Lublinie w 1976r.  Lubelski bard o przejmującym i poruszającym głosie, poeta, autor tekstów. Posiadający niezwykły dar wnikliwej obserwacji rzeczywistości w magiczny sposób zamienia swoje spostrzeżenia w niezwykłe teksty wykonywane charakterystycznym, głębokim, intrygująco zachrypniętym głosem. Trafia do serc i porusza wyobraźnie.

Zdobywca głównej nagrody na ogólnopolskim festiwalu w Radzyniu Podlaskim ( 1997r). Pierwszej nagrody na Festiwalu Piosenki Autorskiej w Oleśnie (1997), trzeciej nagrody na XXXIV Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie oraz nagrody specjalnej im. Wojciecha Bellona dla najlepszego autora tekstu.

Podczas XXXV Studenckiego Festiwalu Piosenki w 1999 roku zdobył drugą nagrodę min. za piosenkę pt. "Erotyk zza kiosku". Na Festiwalu Ekologicznym w Józefowie na Roztoczu zwyciężył w konkursie potęgi głosu.

Jest zapraszany jako gość na największe i najważniejsze festiwale. Często występuje obok największych gwiazd polskiej piosenki. Przez kilka lat był członkiem "Lubelskiej Federacji Bardów”, z którą nagrał trzy płyty: "Na Żywo w Hadesie", "Miłość mi wszystko wyjaśniła" - poezje Karola Wojtyły, „Lubelska Federacja Bardów" - Kazimierzowi Grześkowiakowi.

Na 45 Studenckim Festiwalu Piosenki, Instytut Sztuki w Krakowie przyznał Marcinowi Różyckiemu jedno z najważniejszych wyróżnień artystycznych w kraju, nagrodę im. M. Grechuty w postaci stypendium twórczego. Stypendium przyznawane jest za interesujące projekty artystyczne.

Każda jego piosenka jest szczera, szczera aż do bólu. Jego teksty są tak głębokie, że czasem naprawdę trzeba się w nie zagłębić, aby cokolwiek zrozumieć. Kiedy słyszę jego głos, ciarki przechodzą mi po całym ciele.

"Marcin nigdy nie dbał o tzw. karierę. Nie miał czasu, ponieważ musiał doświadczać życia. Dzięki temu jego piosenki są szczere do bólu…" - czytamy na jego stronie.

 "Pragnę Państwa tym zainteresować, bo nikt inny nie zna tych utworów tak dobrze jak ja. Byłem przy ich powstawaniu. Pamiętam każdą chwilę, gdy zaciskały się wargi, a myśl uderzała o papier z niekłamaną siłą i entuzjazmem. Tak powstawały słowa.”  - Marcin Różycki

 Oto moja ulubiona piosenka. Mam nadzieję, że i wam się spodoba. Wsłuchajcie się. Dla ułatwienia poniżej podaję tekst.

. 
 Marcin Różycki - Modlitwa

 Pozwól, ze zadam Ci pytanie Panie
zanim roztrwonię resztę krwi
Jak wielkie będzie me rozczarowanie
Kiedy zapukam do Twych drzwi

Jak twarde będzie me posłanie Panie
Jeśli posłanie jakieś dasz
Jak wielkie będzie me rozczarowanie
Kiedy me życie w zastaw dasz

Dobry Boże daj odpowiedź

Jak pokorny cierpki człowiek

Po cóż grzeszników spowiadanie Panie

Kiedy podłości wszystkie znasz
Kogo poprosić mam o przebaczanie
Kiedy po trzykroć Twoja twarz

Pozwól, że zadam Ci pytanie Panie

W jaką ruletkę światem grasz
Jak wielkie będzie me rozczarowanie
Gdy moje życie w zastaw dasz

Dobry Boże daj odpowiedź

Jak pokorny cierpki człowiek

Pozwól, że powiem jedno zdanie Panie

Boje się iść Twą drogą gdyż
Ja chciałbym jedno jedno proste zdanie
U Ciebie wszystko jest na krzyż

Dobry Boże daj odpowiedź

Jak pokorny cierpki człowiek

środa, 8 sierpnia 2012

I tak Was kocham!

Łzy. Łzy i niedowierzanie. To była moja pierwsza reakcja.
Wierzyłam w nich do ostatniej chwili. Nawet gdy Rosjanie mieli piłkę meczową, ufałam, że nie pozwolimy im tak łatwo zdobyć tego decydującego punktu. Miałam nadzieję, że odrobimy stratę i wygramy tego seta, a potem jeszcze dwa. Jaka ja byłam naiwna...
Ja rozumiem, że ciężko jest grać tyle czasu i jeszcze z takim wysiłkiem, a co dopiero wygrać, ale mogliśmy dać z siebie wiele więcej. Prawda jest taka, że pierwszy set olaliśmy niesamowicie. Nie było skupienia. Owszem, pojawiło się kilka dobrych akcji, ale to za mało. W drugim secie wzięli się do galopu, aczkolwiek to nie było to, na co ich stać. Z kolei trzeci set, to również była masakra. Dopiero pod koniec wzięliśmy się porządnie do roboty. Naprawdę zaczęliśmy grać pięknie, szkoda tylko, że tak późno.
Ostatnio w ogóle nam nie szło. Mecz z Bułgarią - klęska. Bój z Australią - totalna masakra. Z USA było fajnie.
Jeszcze Ci komentatorzy mi na nerwy działali. Jak nam coś nie wychodziło, to tylko krytyka. I przede wszystkim zero wiary w rodaków. Aż mi wstyd było, że słucham ludzi, którzy nie potrafią sobie wyobrazić zwycięstwa po 2,5 przegranych setach. Gdyby się postawili na ich miejscach, to ciekawe czy nadal by myśleli, że tak łatwo jest wygrać. Oni się starali, naprawdę. Tyle zagrań Zbigniewa Bartmana było dobrych, Bartosz Kurek jak pięknie atakował, Michał Winiarski świetnie blokował. Inni też sobie radzili.
Nasi siatkarze może nie pokazali się dziś z najlepszej strony, ale wiedzą o tym. I cierpią biedactwa. Ale spoko, my jesteśmy z Wami.
Zawsze kiedy mówię o naszej reprezentacji, mówię "my". Robię tak dla tego, ponieważ zawsze jestem z nimi. Kiedy wygrywają, ja wygrywam razem z nimi. Kiedy ponoszą klęskę, ja również ją ponoszę. Kiedy się cieszą, ja też jestem radosna. A kiedy się smucą, ja razem z nimi. Dzisiaj też razem z nimi przeżywałam każdą dobrą akcję i złościłam się, kiedy coś im nie wyszło. Ja ich po prostu kocham. ;P


Dziękuję Wam, chłopcy za każdą pełną emocji grę.
Dziękuję za każdy wygrany mecz.
Dziękuję, że nigdy nie przestaliście walczyć.
Dziękuję, że zawsze o nas pamiętacie.
Dziękuję, że wytrwaliście do dzisiaj.
Dzięki, że jesteście.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Kolejne minuty mojego życia zmarnowane...

Było beznadziejnie, serio. Normalnie więcej tam nie pójdę.
Jak tylko ja i koleżanka, z którą miałam iść, przyszłyśmy do Kamila, od razu usiedliśmy przed kompem. Było 15 po 17.00. Najpierw założyli mi konto na jakiejś nawet niegłupiej grze, która i tak mi nie działa, bo nie mam zainstalowanej Javy, a potem zaczęli w nią grać. I tak do momentu mojego wyjścia, czyli do 19.45. Zmarnowałam tam całe 2 godziny i 45 minut. Nawet do łazienki nie poszłam! Siedziałam tam i gapiłam się w ten durny ekran tego wspaniałego laptopa. Na szczęście popisałam z Michałem, co mnie na drobną chwilę wyrwało z nudów. Ale prawdziwym wybawieniem był apel.
Jak zwykle było wspaniale. Wygaszone światła, palące się świeczki, śpiewająca schola i uroczo mylący się mały ministrant. No i mój ulubiony ksiądz z tej parafii. Dzisiaj było trochę inaczej, bo po różańcu zamiast litanii, ksiądz puścił filmiki z pielgrzymki, które dziś nakręcił. Dużo znajomych się tam przewinęło, nawet z kilku się pośmiałam. No i jeszcze prawie całą mszę się diakon do mnie cieszył. Pierwszy raz mnie na oczy widzi i się cieszy. Fajny jakiś. Ale najbardziej rozbroił mnie kościelny. Poza tym znowu było cudownie i znowu, choć nie chciałam, musiałam już iść.
Na koniec spotkałyśmy moją byłą polonistkę, którą prawie zawsze uwielbiałam. Jest dość bliską znajomą mojej Mamy, dlatego zaprosiła ją ze mną do siebie na jutro na herbatę. Mamy przyjść na 18.00, a potem razem pójść do kościoła. Nie mam ochoty tam iść i to nie tylko z powodu, że koliduje to z moimi planami, ale dlatego, że nie chcę znowu zmarnować prawie dwóch godzin.
Zawsze jest tak, że jak ktoś przychodzi do nas do domu, a my, czyli ja i moje rodzeństwo, możemy razem z tym kimś siedzieć, to ja nic nie mówię. I to nie dlatego, że nie chcę, ale dlatego, że nikt nic do mnie nie mówi. Czasami zagada, ale potem nie ciągnie tematu. Przeważnie jest tak, że oni rozmawiają na takie tematy, które mnie nie dotyczą, a jeśli coś wtrącę, to puszczają to mimo uszu. Najbardziej boli mnie to, kiedy przychodzi ktoś, kto jest dla mnie bliski, na kim mi zależy, na przykład Wujek. Najczęściej rozmawia z Aśką, moją starszą o dwa lata siostrą, bo ona bardzo się w kościele udziela, a on jest księdzem. W ogóle fajna jest. Wszyscy ją lubią, serio. Nie znam osoby, która nie darzyłaby jej sympatią. Zazdroszczę jej tego.
A jeśli nie rozmawia z nią, to z moim bratem bliźniakiem, który jest bardzo śmiały. A ja siedzę i nic nie mówię...
Dlatego nie chcę tam iść, bo wiem, że będzie tak samo. Na początku pewnie do mnie zagada, ale potem będzie rozmawiać tylko z Mamą.
No i głównym powodem mojej niechęci do tej wizyty jest to, że jest mecz o 20.30...

A, i całkiem z innej beczki.
Obiecałam znajomym, że polecę ich bloga. Nie jest na razie za ciekawy, ale dopiero zaczynają. Jeszcze nie wiedzą o czym pisać, także wszelkie sugestie byłyby mile widziane. Rozkręcą się za jakiś czas, bo są oryginalnymi ludźmi. Oto i on: Jarają się.

Tak nie powinno być

Wczoraj byłam na spacerze z.... dziećmi. Tak, inaczej nie da się ich nazwać. Ciągle się kłócili. Naprawdę miałam już ich serdecznie dość. Nie wiem dlaczego zgodziłam się dziś z nimi spotkać. Ale obiecuję, że następnym razem 10 razy pomyślę, zanim się zgodzę.

 Kiedy szłam wczoraj z moją Mamą do kościoła z racji święta, spotkałam osobę, której tak dawno nie widziałam. Jechała na tym swoim uroczym, różowym rowerze. Zobaczyła nas.
- Dzień dobry! - krzyknęła Mama.
Uśmiechnęła się, a po chwili zeszła z roweru i prowadziła go, zmierzając razem z nami na mszę.
- To co, po mszy zapraszamy na kawę.
- Oj, nie. Ja nie mam czasu, bo jeszcze obiad muszę zrobić.
Zabolało. Pomyśleć, że taka mała igiełka może tak głęboko się wbić. Zawsze to samo. Nigdy nie ma czasu, żeby wpaść nawet na chwilę. Kocham ją naprawdę bardzo mocno, ale babcia tak robić nie powinna.
- Jak zawsze - powiedziała Mama.
Rozmowa toczyła się dalej, ale ja się z niej wyłączyłam. W uszach brzmiały mi słowa "Jak zawsze".
To prawda. Babcia była u nas ostatnio... Nawet nie pamiętam, ale wiem, że była na pewno.
Natomiast co do dziadka, to gdyby nie zdjęcia, to mogłabym przysiąc, że nigdy go u nas nie było.
Z zamyśleń wyrwało mnie pytanie babci:
- Zdałaś, Martusiu?
-Tak, zdałam.
Zaraz się wakacje kończą, a ona mnie pyta, czy zdałam. Powinna o to zapytać dawno temu...
 Pod kościołem rozdzieliłyśmy się. Ja i Mama weszłyśmy do środka, a babcia poszła zostawić rower.
Umówiłyśmy się z Mamą, że po mszy jeszcze będziemy babcię temperować, żeby przyszła, więc kiedy się skończyła skierowałyśmy się do stojaka z rowerami. Przeżyłam niemały szok, kiedy zobaczyłam tam też dziadka. Powiedział, że on na kawę nie ma czasu, ale babcia może iść. Powtórzyłyśmy jej te słowa, ale ona
i tak stwierdziła, że nie ma czasu.
Umówiłyśmy się na niedzielę za dwa tygodnie. Ma przyjść z dziadkiem.
To, że dziadek się nie zjawi, wiem na pewno. A ona? To się jeszcze okaże.

Wybawieniem tego dnia jest apel. Już się go nie mogę doczekać.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Noc spokojną i śmierć szczęśliwą niech nam da...

Było wspaniale. Naprawdę cudownie. Ale od początku. :)
W sobotę razem z Mamą, jako że jest duchowym pielgrzymem, poszłyśmy do sąsiedniej parafii na apel.
Gdy tylko weszłyśmy do kościoła, od razu poczułam nastrój do modlitwy. Tylko kilka lamp bliżej ołtarza było zapalonych, grała młodzieżowa schola.
Najpierw msza. W sumie nic szczególnego się nie działo. Homilia trochę nudnawa i długa, ale ksiądz super.
Po mszy kapłan i ministranci stanęli przed ołtarzem. Zgasły światła. Paliło się tylko kilka świec na ołtarzu i oświetlony był nieduży obraz Matki Bożej. Wszędzie panowała ciemność. Nikt nic ani nikogo nie widział z wyjątkiem ołtarza i ciemnych postaci osób klęczących przed nim. Po policzkach popłynęły mi łzy, sama nie wiem dlaczego. Chyba dlatego, że przypomniało mi się Jerycho, za którym tak bardzo tęsknię. Te klimaty...
Zaczął się różaniec. Ksiądz czytał intencje, mówił "Ojcze nasz" i "Chwała Ojcu", a ministranci "Zdrowaś, Maryjo", każdy po dziesiątce. Potem Litania i apel. Na koniec ksiądz powiedział: "Noc spokojną i śmierć szczęśliwą niech nam da Bóg wszechmogący, Ojciec i Syn, i Duch Święty." Gdy to usłyszałam, otworzyłam szeroko moje mokre oczy.
Pamiętam, że gdy proboszcz w mojej parafii odprawiał swoją ostatnią mszę wieczorową, wypowiedział te same słowa i tej samej nocy zmarł.
W każdym razie od razu pomyślałam o nim. Łzy po policzkach zaczęły płynąć jeszcze bardziej. A potem wszyscy ustawiliśmy się w kole, złapaliśmy za ręce i zaczęliśmy śpiewać pieśń, nie pamiętam już jaką. To już mi całkiem Jerychem zapachniało. Naprawdę było super. Pamiętam, że gdy wszyscy ludzie kierowali się ku wyjściu, ja nie miałam najmniejszej ochoty, stamtąd wychodzić. Mogłabym tam siedzieć, lub klęczeć, i po prostu patrzeć. Właśnie wtedy miałam ochotę na rozmowę z Bogiem. Ten klimat temu sprzyjał. Na myśl o tym, że muszę opuścić to miejsce, zrobiło mi się przykro.
Gdy inni ludzie już wyszli, my czekałyśmy  na pewną panią. Usiadłyśmy w ostatniej ławce.
Stamtąd ten ołtarz wyglądał jeszcze piękniej. Delikatne światło, które oświetlało ołtarz, dosięgało dolnej części ogromnego, drewnianego, wiszącego na środku ołtarza nad obrazem Matki Bożej krzyża.
Pani, na którą czekałyśmy, w końcu wstała i kierowała się do wyjścia. My niestety razem z nią.
Tak bardzo chciałam tam zostać...  Wychodząc z kościoła, oglądałam się za siebie, by tylko nacieszyć się tym pięknym widokiem, który wkrótce zniknął za potężnymi, mosiężnymi drzwiami.
Ach, długo miałam ten wspaniały ołtarz przed oczami. Jutro też go ujrzę.

W piątek spotkałam w kościele osobę, której dawno nie widziałam. Nie wiem dlaczego, ale ja i moja rodzina mówimy na niego Mojżesz. Mi tam się podoba. ;P Był u nas kiedyś razem z naszym Wujkiem, ale niestety już nas nie pamięta... Szkoda... Może gdyby zobaczył mnie z moim psem, to by sobie przypomniał? Fajnie by było.

Wczoraj napisała do mnie pewna osoba. Gdy tylko zobaczyłam, na monitorze wiadomość od niej, prawie zleciałam z krzesła, serio. Ale cieszę się. Miło by było, gdyby znów to uczyniła. ;)