Było wspaniale. Naprawdę cudownie. Ale od początku. :)
W sobotę razem z Mamą, jako że jest duchowym pielgrzymem, poszłyśmy do sąsiedniej parafii na apel.
Gdy tylko weszłyśmy do kościoła, od razu poczułam nastrój do modlitwy. Tylko kilka lamp bliżej ołtarza było zapalonych, grała młodzieżowa schola.
Najpierw msza. W sumie nic szczególnego się nie działo. Homilia trochę nudnawa i długa, ale ksiądz super.
Po mszy kapłan i ministranci stanęli przed ołtarzem. Zgasły światła. Paliło się tylko kilka świec na ołtarzu i oświetlony był nieduży obraz Matki Bożej. Wszędzie panowała ciemność. Nikt nic ani nikogo nie widział z wyjątkiem ołtarza i ciemnych postaci osób klęczących przed nim. Po policzkach popłynęły mi łzy, sama nie wiem dlaczego. Chyba dlatego, że przypomniało mi się Jerycho, za którym tak bardzo tęsknię. Te klimaty...
Zaczął się różaniec. Ksiądz czytał intencje, mówił "Ojcze nasz" i "Chwała Ojcu", a ministranci "Zdrowaś, Maryjo", każdy po dziesiątce. Potem Litania i apel. Na koniec ksiądz powiedział: "Noc spokojną i śmierć szczęśliwą niech nam da Bóg wszechmogący, Ojciec i Syn, i Duch Święty." Gdy to usłyszałam, otworzyłam szeroko moje mokre oczy.
Pamiętam, że gdy proboszcz w mojej parafii odprawiał swoją ostatnią mszę wieczorową, wypowiedział te same słowa i tej samej nocy zmarł.
W każdym razie od razu pomyślałam o nim. Łzy po policzkach zaczęły płynąć jeszcze bardziej. A potem wszyscy ustawiliśmy się w kole, złapaliśmy za ręce i zaczęliśmy śpiewać pieśń, nie pamiętam już jaką. To już mi całkiem Jerychem zapachniało. Naprawdę było super. Pamiętam, że gdy wszyscy ludzie kierowali się ku wyjściu, ja nie miałam najmniejszej ochoty, stamtąd wychodzić. Mogłabym tam siedzieć, lub klęczeć, i po prostu patrzeć. Właśnie wtedy miałam ochotę na rozmowę z Bogiem. Ten klimat temu sprzyjał. Na myśl o tym, że muszę opuścić to miejsce, zrobiło mi się przykro.
Gdy inni ludzie już wyszli, my czekałyśmy na pewną panią. Usiadłyśmy w ostatniej ławce.
Stamtąd ten ołtarz wyglądał jeszcze piękniej. Delikatne światło, które oświetlało ołtarz, dosięgało dolnej części ogromnego, drewnianego, wiszącego na środku ołtarza nad obrazem Matki Bożej krzyża.
Pani, na którą czekałyśmy, w końcu wstała i kierowała się do wyjścia. My niestety razem z nią.
Tak bardzo chciałam tam zostać... Wychodząc z kościoła, oglądałam się za siebie, by tylko nacieszyć się tym pięknym widokiem, który wkrótce zniknął za potężnymi, mosiężnymi drzwiami.
Ach, długo miałam ten wspaniały ołtarz przed oczami. Jutro też go ujrzę.
W piątek spotkałam w kościele osobę, której dawno nie widziałam. Nie wiem dlaczego, ale ja i moja rodzina mówimy na niego Mojżesz. Mi tam się podoba. ;P Był u nas kiedyś razem z naszym Wujkiem, ale niestety już nas nie pamięta... Szkoda... Może gdyby zobaczył mnie z moim psem, to by sobie przypomniał? Fajnie by było.
Wczoraj napisała do mnie pewna osoba. Gdy tylko zobaczyłam, na monitorze wiadomość od niej, prawie zleciałam z krzesła, serio. Ale cieszę się. Miło by było, gdyby znów to uczyniła. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz