Już miał wolną chwilę. Zdenerwowana i nie pewna podeszłam do niego. Kiedy stanęłam obok krzesła przygotowanego specjalnie dla mnie, on akurat strząsał wodę ze swojej żółtej jak cytryna parasolki.
Zauważył mnie. Uśmiechnął się ciepło, dając tym znak, żebym nie czekała, aż skończy zabawę ze swoją tarczą antydeszczową, tylko usiadła obok, po czym powrócił do swojego zajęcia. Nie pamiętam, kiedy był już gotowy i jak jego towarzyszka objęła nas swoimi jaskrawymi skrzydłami, ale wiem, że kiedyś musiałam zacząć. Pamiętam tylko, jak odwrócił się w moją stronę i skulił się, przysuwając się, by lepiej mnie słyszeć oraz że nagle zrobiło mi się cieplej (to pewnie prze ten parasol), a wszelkie inne odgłosy ucichły. Teraz liczył się tylko on, tylko ta rozmowa. Czułam się, jakbyśmy byli tam wyłącznie my, a pozostali ludzie zniknęli. Byliśmy w innym świecie. Mimo towarzyszącego mojej osobie stresu, było mi tak dobrze. Jego cudowny, ciepły uśmiech zachęcił mnie, bym w końcu powiedziała choć słowo. Nasza rozmowa ruszyła.
- Czego zazdrościsz?
Chwila ciszy.
- Różnych rzeczy.
- Ale czego na przykład? - uśmiechnął się.
Znowu cisza.
- Tego, że inni maja normalną rodzinę... Przez to, że mój tato pije i nie płaci alimentów, nie stać nas na różne rzeczy... Czasami nawet na najmniejsze drobnostki... ledwo nam wystarcza na życie. A inni mają to, czego chcą... o czym marzą.
Czułam, że do oczu napływają mi łzy. Robiłam wszystko, żeby nie płakać. W czasie tych dwóch sekund, jakie minęły zanim on zabrał głos, uspokajałam się. "Nie płacz, idiotko. No dlaczego ryczysz?" mówiłam do siebie. Zaskakujące jest to, że w ciągu tych dwóch sekund, a właściwie już jednej, zdołałam sobie dokładnie odpowiedzieć na to pytanie. Płakałam, bo po raz pierwszy się komuś wyżaliłam. Nie powiedziałam wszystkiego, ale w skrócie opowiedziałam dlaczego tak bardzo cierpię przez tatę. Nigdy nikomu tego nie mówiłam.
- Ty nie zazdrościsz - powiedział z uśmiechem.
- Zazdroszczę - odpowiedziałam już uspokojona.
- A ja ci mówię: to nie jest zazdrość - znowu się uśmiechnął.
- A dlaczego?
- Już ci tłumaczę. Zazdrość byłaby wtedy, gdybyś chciała posiąść czyjeś szczęście, odebrać je komuś. To jest zazdrość. A ty nie zazdrościsz, ty pragniesz. Pragniesz miłości, pragniesz być kochana.
W tym momencie odwróciłam wzrok od jego patrzących w moje oczu i popłynęły mi łzy.
Czekał. Czekał, aż się uspokoję, co trwało może 2-3 sekundy.
- W tej sytuacji, o której mówiłaś, jest pragnienie. Pragniesz, żeby twoi bliscy byli z tobą cały czas. Nie chcesz cierpieć, nie przez nich. Chcesz, żeby byli z tobą, pomagali ci... Zobacz jak bardzo jesteś podobna do Jezusa.
Szok. Ja? Podobna do Jezusa? W którym miejscu?
- On też pragnął. Kiedy wisiał na krzyżu, chciał, żeby byli przy nim ci, których kochał, chciał, żeby byli przy nim apostołowie. On również pragnął miłości. Ty też pragniesz miłości, a to znaczy, że trwasz w Panu. To piękne.
Z oczami pełnymi łez popatrzyłam na niego. Uśmiechał się ciepło. Pod koniec naszej rozmowy, rzekł:
- Jesteś naprawdę wspaniałym, wartościowym dzieckiem - na te słowa gwałtownie odwróciłam głowę w jego stronę i spojrzałam w jego pełne troski, patrzące na mnie oczy.
Teraz zaczęłam jeszcze bardziej płakać. On to mówił szczerze. On, który widział mnie, podejrzewam, pierwszy raz w życiu. On, który na bank nie rozmawiał ze mną nigdy wcześniej. Nigdy nikt mi czegoś takiego nie powiedział. Nigdy nikt. Nawet najbliżsi. Owszem, często słyszałam od taty i sporadycznie od mamy, że mnie kochają, ale to nie to samo.
Później porozmawialiśmy jeszcze trochę, a na koniec podziękowałam za rozmowę, pożegnałam się i odeszłam. Na pożegnanie posłał mi ten cudowny, ciepły uśmiech, mówiący "Jesteś naprawdę wspaniała i silna. Dasz radę. Trzymam kciuki".
Kiedy szłam, czułam na sobie jego wzrok, odprowadzał mnie. Gdy dotarłam na swoje miejsce, spojrzałam na niego, a on dopiero wtedy odwrócił wzrok.
Zaskakujące ile może dać człowiekowi rozmowa z całkiem obcą osobą. On mi pomógł, wysłuchał, zrozumiał, wytłumaczył i pocieszył. On mi naprawdę bardzo pomógł, pewnie nawet nie wie, jak bardzo. On okazał mi współczucie i... miłość.
Teraz go szukam. Teraz go rozpaczliwie szukam i mam nadzieję, że kiedyś znajdę, i to jak najszybciej. Muszę. Zwariuję, jeśli z nim nie porozmawiam jeszcze przynajmniej jeden raz. Miałam tyle okazji, by poznać go lepiej. Mijałam się się z nim, stał obok mnie, a ja z tego nie skorzystałam, stchórzyłam.
Do szaleństwa doprowadza mnie myśl, że mogę go już nigdy nie zobaczyć. Nie, nie zakochałam się w nim.
On po prostu zbyt wiele dla mnie zrobił, bym mogła tak zwyczajnie o nim zapomnieć.
Ja go muszę znaleźć i zrobię to. Muszę. Ja bez niego nie przeżyję...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz